Na straży światłości

To nie jest kolejna "urocza gierka", ale raczej doświadczenie, do którego trzeba usiąść z otwartym umysłem i spokojem. "Keeper" wymaga cierpliwości, skupienia i gotowości na to, że nie wszystko
Umysł twórcy to labirynt, w którym iskra szaleństwa często spotyka się z przebłyskiem geniuszu. W głowie Lee Petty’ego ze studia Double Fine Productions musiało dojść właśnie do takiego spotkania i zapaliła się metaforyczna żarówka. Z tej iluminacji narodził się pomysł oryginalny, nieco filozoficzny, a przy tym zaskakująco osobliwy – opowieść o… antropomorficznej latarni morskiej.



"Keeper" to tytuł o nieoczywistej strukturze, w której głównym bohaterem nie jest człowiek czy zwierzę, ale budynek, konkretniej latarnia morska, która pewnego dnia budzi się do życia. "Kim jestem? Dokąd zmierzam?" – zdaje się pytać, stawiając pierwsze kroki na krabich nogach, chwiejnym krokiem niczym zmęczony bywalec nocnych klubów. W tej niezwykłej wędrówce towarzyszy jej barwny ptak, wierny kompan i prawa ręka zarazem. Wspólnie przemierzają tajemniczą wyspę pośrodku niczego, odkrywając sekrety zapisane między rozdziałami tej opowieści.



Tytuł idealnie wpisuje się w tematykę gier o odwiecznej walce dobra ze złem, a właściwie w jej bardziej dosłowną odmianę: walkę światła z mrokiem. Motyw ten zdaje się ostatnio przenikać większość niezależnych produkcji, niczym echo wspólnego marzenia o sukcesie. "Keeper" jest próbą przełożenia tego marzenia na język gry. Pozornie to symulator wędrówki, w którym nasza latarnia z każdym krokiem rozświetla ciemność. To podróż nie tyle przez przestrzeń, ile przez własną świadomość. Cicha, hipnotyczna, symboliczna.



Twórcy już w opisie gry jasno dają do zrozumienia, że przedstawione krainy wykraczają poza granice poznania. Nie ukrywam, że ze względu na charakter produkcji część graczy może mieć problem z odbiorem, przynajmniej w takiej formie, jakiej twórcy mogli się spodziewać. Latarnia odkrywa siłę przyjaźni i moc płynąca ze współpracy, ale jednocześnie doświadcza chłodu samotności oraz gorącej potrzeby przetrwania. Wraz z postępem fabuły "Keeper" nabiera refleksyjnego tonu, a jego zakończenie, niczym światło migoczące w oddali, otwiera szerokie pole do interpretacji.



Gra reklamowana była jako "przygoda opowiedziana bez słów" i to wcale nie pusty slogan. W "Keeperze" nie usłyszymy dialogów, a słowo pisane pojawia się jedynie w opisach osiągnięć, które, paradoksalnie, bywają trudniejsze do zdobycia, niż mogłoby się wydawać. Te krótkie opisy stanowią małe okruchy historii, fragmenty lore, które pomagają nam lepiej pojąć zasady tego świata. Ograniczenie komentarza do minimum sprawia jednak, że gracz może poczuć się zagubiony, czasem aż za bardzo.



"Keeper" zachwyca za to wyjątkowo barwną, nieco bajkową oprawą wizualną, chwilami niemal psychodeliczną. Lokacje są niezwykle różnorodne: od zielonych łąk z różowymi gejzerami po smagane wiatrem, górskie szczyty czy wnętrza przypominające trzewia. Niestety, oprawa dźwiękowa nie dorównuje obrazowi. Towarzyszące eksploracji kompozycje są minimalistyczne, ambientowe. Dopiero w końcowych fragmentach nabierają nieco mocniejszego charakteru. Żaden z utworów nie zapada jednak w pamięć.



Skoro fabuła i oprawa audiowizualna są niejednoznaczne, można by pomyśleć, że "Keepera" ratują mechaniki. Niestety, nie do końca. Gra rozpoczyna się jak klasyczny, liniowy symulator chodzenia, w którym rozwiązujemy proste zagadki z pomocą naszego ptasiego towarzysza. W kluczowych momentach fabularnych pojawiają się krótkie, sugestywne cutscenki, które nadają rytm opowieści. Wraz z przemianą Latarni ewoluują również same mechaniki i pojawiają się motywy związane z czterema żywiołami: latamy, pływamy, poruszamy się po coraz większych i bardziej otwartych poziomach, a nawet igramy z ogniem. Problem w tym, że im świat robi się szerszy, tym łatwiej w nim zabłądzić. Nie przez wyzwanie, lecz przez brak klarowności przekazu.



Double Fine Productions to studio znane ze swoich osobliwych, często szalonych pomysłów. Ich gry od lat bawią się konwencją, nie bojąc się łączyć stylów i mieszać gatunków. Jednak "Keeper" to coś zupełnie innego. To produkcja enigmatyczna i frustrująca zarazem. Jako świadoma odbiorczyni potrafię dostrzec w niej drugie dno, docenić subtelne metafory i symbolikę, ale nie ukrywam, że momentami czułam się, jakbym obcowała z trzema różnymi historiami.



To nie jest kolejna "urocza gierka", ale raczej doświadczenie, do którego trzeba usiąść z otwartym umysłem i spokojem. "Keeper" wymaga cierpliwości, skupienia i gotowości na to, że nie wszystko zostanie powiedziane wprost. Wiedziałam, że będzie to doświadczenie inne, może nawet dziwne, ale mimo wizualnego piękna i symbolicznej głębi całość pozostawiła mnie z uczuciem niesmaku. To gra, która mogłaby otulić jak koc przy kolejnym seansie "Epoki lodowcowej", gdyby tylko potrafiła dać trochę więcej ciepła. Bo kiedy światło przygasa, a metafory się rozmywają, pozostaje jedno pytanie: gdzie w tym wszystkim jest miejsce dla człowieka, dla gracza?
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?